Mausee

 
registro: 02/10/2018
Przyjaciół wcale nie poznaje się w biedzie. Przyjaciół poznaje się po tym, jak znoszą twoje szczęście.
Pontos141mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 59

I co dalej, po karpiku?

Święta to czas radości, rodzinnego ciepła, spokoju, miłości, bliskości... Taaak... Tak powinno być. Odnoszę natomiast wrażenie, że nie każdy z nas doświadcza w tym okresie takiej idylli.
Wczoraj, razem z mężem, poszliśmy na spacer do lasu. Szliśmy sobie głównym traktem, bo w bocznych odnogach okropne błoto się zrobiło. Pogoda była nieszczególna, a i tak nie byliśmy w lesie jedynymi spacerującymi. Nic w tym dziwnego, ale zastanowiła mnie jedna rzecz: większość osób, które spotykaliśmy, szła samotnie. Zwykle nie przyglądam się nachalnie ludziom, ale tym razem nie mogłam się powstrzymać. I nie widziałam w nich tej wszechogarniającej świątecznej radości, raczej... samotność? może zmęczenie? 
Nie każdemu się przecież wszystko ułożyło, tak jak by chciał, nie każdy założył wymarzoną rodzinę, a niektórym ta rodzina może się właśnie rozpadła. Nie wątpię, że większość z tych osób spędziło Wigilię w gronie najbliższych i przez moment zapomniała o problemach. Ale co dalej, kiedy już wszystko ucichło, karp został zjedzony i zostało tylko zbyt dużo czasu na myślenie? Został telewizor, książki czy może smutna butelka wina? 
Nie dziwi mnie fakt, że okres świąteczny to wymarzony czas dla samobójców. Sama też podłapałam świątecznego doła - bo przy stole nie było już tych, którzy jeszcze jakiś czas temu szeroko się do mnie uśmiechali, bo przyjaciółka wyjechała na dwa tygodnie do Anglii i nie mam z nią żadnego kontaktu... bo.... znajdą się jeszcze pewnie jakieś "bo"...
I naszły mnie przemyślenia, że może nie tylko ja czuję się jakoś nieswojo, zwłaszcza podczas Świąt Bożego Narodzenia. Bo jak by się tak zastanowić, jest to czas, kiedy jesteśmy zupełnie odizolowani od przyjaciół, znajomych. Szanując ich prywatność, pozostawiamy ich samych, żeby mogli "radośnie przeżywać, ten cudowny czas, w czułych objęciach rodziny".
Przed świętami życzymy sobie wesołych świąt, z niektórymi wyściskamy się i wycałujemy, a potem... puf! znikamy dla siebie nawzajem na tyle dni. 
Kiedyś, kiedy byłam jeszcze nastolatką, w moim gronie znajomych, zwyczaje były inne - już pierwszego dnia świąt nie mogliśmy wytrzymać bez siebie i wymykaliśmy się od stołu pod pretekstem wspólnego oglądania szopek na starówce. Albo szliśmy na lodowisko, albo... sama już nie wiem co, ale był to czas spędzany z przyjaciółmi, którzy byli ze mną nie z powodu pokrewieństwa, ale z wyboru. Bo święta, to nie jest okres, w którym powinniśmy się od siebie nawzajem izolować.
Może to tylko takie marudzenie, ale może warto jednak wrócić do starych zwyczajów?